|   | 
    
       
      |  |  
       |  
 
        
        List i fragmenty wspomnień Dr Teresy Borkowskiej-Wójtowicz 
        (przed wojna zamieszkałej 
        w Krasnymstawie, obecnie w Warszawie)
         
        
 
          Warszawa, 31.XII.2004 r. 
          Wielce Szanowny Panie Doktorze, 
          Dziękuję Panu Doktorowi za wysiłki poniesione w 
          odtworzeniu historii krasnostawskiej Rodziny Wajszczuków. Mądrzy, 
          ciekawi, inteligentni, dobrzy. Do dzisiejszego dnia pozostała w nas 
          pamięć Ich Domu. Wieczory, gdy p. Wajszczukowa czytała nam „Huragan” 
          Gąsiorowskiego, czy „Przygody Beniowskiego” wywarły na nas ogromy 
          wpływ. 
          Wiele razy czytałam ten list. Poprawiałam, 
          przestawiałam fragmenty, by oddać atmosferę Domu Wajszczuków. Nie 
          potrafię jednak oddać słowami tego, co przeżycia z Rodziną Wajszczuków 
          pozostawiły we mnie. Bo to są i dziecięce zabawy, kłótnie, radości, a 
          potem ból i łzy. 
          Teresa Borkowska-Wójtowicz  
         
        
 
          Warszawa, 3.I.2005 r. 
          Szanowny Panie Doktorze, 
          Moje wspomnienia rodziny Wajszczuków zaczynają się 
          od przyjścia do Szkoły Powszechnej im. A. Mickiewicza (w Krasnymstawie 
          - WJW) Basi Wajszczuk, a był to rok 1936. Nasze mieszkania dzieliła 
          wąska uliczka, a okna mieliśmy naprzeciwko siebie. Był to rok 1936, 
          ponieważ w 1937 r. jesienią zamieszkaliśmy w domu Leszczyńskich, w 
          którym obecnie mieści się poczta. Przyjaźniliśmy się z całą rodziną. 
          Rodzice z rodzicami, dzieci z dziećmi. (...) Dom pp. Wajszczuków pełen 
          był miłości, ciepła, radości, swobody i dostatku. Nie przykładano się 
          zbytnio do nauki, a rodzice byli bardzo tolerancyjni. Zazdrościliśmy 
          im tego, moi dwaj bracia rówieśnicy Wojtka i ja. Dzień nasz po szkole 
          spędzaliśmy znowu razem. Latem biegaliśmy na łąki. Chłopcy bawili się 
          w wojnę, dziewczynki w chowanego. Były też wycieczki rowerowe. Cała 
          trojka młodych Wajszczuków miała rowery tak, jak i ja - damkę 
          „Zawadzkiego”. (...) Zimą przykręcało się łyżwy do butów i całe 
          popołudnia spędzaliśmy na lodowisku sztucznym, zamarzniętym Wieprzu, 
          lub sankach. Rodzice wieczorami szli do Klubu. (...) Grano w nim w 
          karty, tańczono, plotkowano. Tak było do wybuchu wojny.  
        
          
            | 
             
            
              
            Drużyna harcerek im. Emilii Plater z Krasnegostawu 
            Święto Odzyskania Niepodległości. Drużynę prowadzi Teresa Borkowska. 
            Barbara w drugim rzędzie, druga od prawej (oznaczona białym 
            krzyżykiem) 
            Krasnystaw - 11 XI 1938  | 
           
         
          Wychowani w rodzinach walczących o Polskę, karmieni 
          opowiadaniami o przygodach wojennych dziadków, ojców i kuzynów, 
          widzieliśmy wojnę jako przygodę, którą i nam dane jest przeżyć. 
          Cieszyliśmy się. Byłyśmy z Basią harcerkami. Drużyna nosiła imię 
          Emilii Plater. Mnie jako drużynowej polecono zorganizować pracę w 
          biurze Starostwa, gdy opuścili je urzędnicy. Polegała ona na 
          prowadzeniu listy osób, które chciały być przyjęte przez starostę 
          wydającego kwity na benzynę. Benzyna to było, dla wielu ludzi 
          uciekających autami przez Niemcami, życie. Miasto pełne było 
          porzuconych samochodów z braku paliwa. Pracowałyśmy na dwie zmiany. 
          Któregoś dnia wieczorem w czasie bombardowania wyszedł do nas starosta 
          Olejniczakowski i zapytał, kto na ochotnika pojedzie na stację PKP 
          odszukać pana „X”. Zgłosiłyśmy się z Basią. Autem bez świateł, skulone 
          i przestraszone, dojechałyśmy do celu. Po wejściu na stację pełną 
          ludzi – nogi nie było gdzie postawić – i dymu papierosowego, 
          wywoływałyśmy bez skutku nazwisko szukanego mężczyzny. Ta wyprawa 
          związała nas jeszcze bardziej. 
        
          
            | 
             
            
              
            Od lewej: Teresa Borkowska i Barbara Wajszczuk 
            Krasnystaw - 4 V 1940 
            Zdjęcie zrobione przez brata Basi - Antka 0083   | 
           
         
          Późną jesienią poszłyśmy do Szkoły Podstawowej do 
          siódmej klasy, którą szybko rozwiązano, ponieważ były w niej dzieci 
          mające 14 lat, a te już wywożono na roboty do Niemiec. Zima 1939/40 
          była mroźna. (...) Były łyżwy i sanki do godziny policyjnej – dużo 
          wolnego czasu. Pierwsze sympatie – Antek pocałował mnie w rękę, której 
          długo nie myłam. W naszym mieszkaniu mieszkali oficerowie niemieccy, 
          żołnierze. (...) W 1941 roku zaczęto likwidować Żydów, nas zaś 
          wyrzucono w przeciągu 2 godzin z mieszkania. Przydzielono nam 
          mieszkanie przy Placu 3-Maja (...). Mieszkaliśmy znowu z rodziną pp. 
          Wajszczuków „przez szosę”. (...) W tym czasie bracia moi mieszkali u 
          Dziadków, a ja u doktorostwa Wajszczuków. Zamiast żołnierzy zjawili 
          się Gestapowcy, policja niemiecka i współpracująca z nią polska, 
          żandarmi niemieccy. U doktorostwa Wajszczuków w salonie zamieszkał 
          Gestapowiec. Na dole kamienicy umieszczono posterunek policji 
          polskiej. Rozpoczęły się aresztowania Polaków. (...)  
          W czasie (mojego) pobytu u doktorostwa Wajszczuków, 
          doktor Wajszczuk pracował rano w szpitalu, a po południu przyjmował 
          pacjentów w prywatnym gabinecie wydzielonym z mieszkania. Mieszkanie 
          miało dwa wejścia. Kuchenne i frontowe z dużą, ale ciemną poczekalnią. 
          Doktor miał masę pacjentów i świetnie zarabiał. Nie istniała Kasa 
          Chorych. Nikt nie był ubezpieczony. Wszyscy leczyli się prywatnie, a 
          poczekalnia doktora była pełna chorych. Nie miał doktór czasu, by z 
          nami usiąść do kolacji. Najczęściej była to zupa mleczna z kluskami, 
          której nie znosiłam, ale jadłam. Chleb był na kartki, gliniasty, w 
          bardzo małych ilościach. Z buraków cukrowych kradzionych z wozów 
          chłopskich i mąki robiono placki zwane prenadlami. I to z Basią 
          nosiłyśmy w blachach do piekarni, gdzie pieczono je po chlebie w piecu 
          za parę groszy. Kiedyś przy tym prenadlu, czy zupie mlecznej opowiadał 
          dr Wajszczuk, jak to na wyścigach konnych w Warszawie usłyszał 
          zachwyty nad piękną kobietą o zielonych oczach. Gdy szukał tej pani 
          zorientował się, że była nią Jego żona. Do mnie mówił: „Zostaniesz w 
          naszej rodzinie – zobaczysz.” 
          Antek zrobił się tajemniczy. Znikał na godziny. 
          Chodził na kurs podchorążówki. Wojtek zaczął przyjaźnić się z różnymi 
          chłopakami. Ginął nam z oczu. Nie chciał powiedzieć, gdzie chodzi i z 
          kim. Kiedyś szukaliśmy Go wszyscy aż do godziny policyjnej. Gdy się 
          odnalazł rano, okazało się, że nocował u krawca, z którego synem 
          utykającym na nogę zaprzyjaźnił się. (...) Bardzo się wszyscy o Wojtka 
          bali. Mógł, mimo woli przez wygadanie się, sprowadzić na rodzinę 
          zaangażowaną w konspirację, nieszczęście – Niemców. (...) 
          Do Żółkiewki, gdzie stał letni dom jeździły 
          dzieci.* (...) 
        
          
            | 
             
            
              
            Basia Wajszczukówna (0084), zaraz po śmierci ojca, w towarzystwie 
            wujostwa, Stanisława (BG010) i Aleksandry Bieguńskich.  
            Zdjęcie nadesłane przez Włodzimierza 
            Bieguńskiego.  | 
           
         
          Doktór Wajszczuk zmarł na serce. Przepuszczam, że 
          była to tzw. „śmierć sekundowa” – dr Wajszczuka znaleziono w 
          gabinecie. W ręku trzymał strzykawkę wypełnioną lekarstwem. Doktora 
          znaleźli pacjenci czekający w poczekalni na przyjęcie. Mijały minuty. 
          Gdy ani pacjent, ani doktór nie wychodził z gabinetu, otwarli drzwi i 
          znaleźli leżącego na podłodze martwego doktora. 
          Po śmierci dr Wajszczuka spotkałam się z całą 
          rodziną: p. Wajszczukową, Danusią, Antkiem, Basią i Wojtkiem. Kobiety 
          miały ubrania żałobne, którymi byłam zaskoczona. Czarne suknie sięgały 
          ziemi, a na twarz zarzucone były czarne woalki. Basia powiedziała mi, 
          że to tradycja rodzinna i ten strój nosi się 40 dni. Przesiedziałam z 
          nimi cały dzień. Likwidowano mieszkanie, szukano rozwiązań. (...)  
         
        
          Gdy mieszkaliśmy "okno w okno" z rodziną dr 
          Wajszczuka, owijaliśmy kamień nitką z liścikiem i rzucaliśmy go 
          do siebie. My staliśmy na balkonie - oni w oknie. Niestety przyłapano 
          nas i zabawa się skończyła. Moich braci dr Wajszczuk „złapał” gdy 
          huśtali się na antenie radiowej doktora w związku z czym nie mógł 
          odbierać radia. 
          
			
				
					| 
		 Krasnystaw, 1937 lub 1938 rok - kwesta na 
		rzecz PCK[4].. 
					
					
		  W środku zdjęcia siedzi 
		adwokat Pawel Wisz[1]. Od lewej - 
		siedzi doktorowa Wajszczukowa i stoi Danusia Wajszczuk; po prawej - stoi 
		Dr Edmund Wajszczuk i siedzi Zofia Borkowska [2]. 
		Ponadto stoją bracia Dr Teresy Borkowskiej [3]. 
		W tle hotel, restauracja i kawiarnia Ratajskiego.   | 
				 
			  
          (Dalszy ciąg wspomnień po rozmowie telefonicznej). 
          Jestem pewna, że dr Wajszczuk należał do 
          organizacji podziemnej ZWZ, przekształconej później w AK. Opieram to 
          na następującym wspomnieniu: Pewnego letniego dnia 1941 r. po południu 
          wpadła do naszego mieszkania Basia i zapytała moją Matkę, czy pozwoli 
          mi z nią jechać, o co prosi dr Wajszczuk, do Rejowca. Matka moja się 
          zgodziła. Przed kamienicą, w której mieszkali pp. Wajszczukowie, stała 
          bryczka z furmanem. Siedziała już w niej nieznajoma nam pani. Kazano 
          nam usiąść obok niej. Pani opowiadała o Warszawie, zagadywała nas – z 
          daleka wyglądałyśmy jak rodzina. Dojechałyśmy do Rejowca do dworu, 
          którego właścicielem był Budny. Posadzono nas przy długim stole, przy 
          którym siedziało już dużo osób. Dostałyśmy porcję kartofli ze zsiadłym 
          mlekiem po czym tą samą bryczką wróciłyśmy do Krasnegostawu. Ta pani 
          była łączniczką lub kurierką. Budnego w 1944 lub 1945 r. zastrzelił 
          oficer NKWD, w domu. Ot tak – wszedł, stanął, wyjął rewolwer i 
          strzelił. W ujawnionych obecnie dokumentach z tamtych lat jest notatka 
          Sierowa do Stalina, w której zawiadamia go o przejęciu w Rejowcu dużej 
          ilości złota i dolarów należących do AK. Krasnystaw tak jak i Rejowiec 
          podlegały Chełmowi. Czy w archiwach są jakieś dokumenty ze spisem 
          nazwisk Akowców – nie wiem. (...). 
          Pozdrawiam Pana, Panie Doktorze 
          Życząc sukcesów w „Labiryncie Przodków” 
          Teresa Borkowska-Wójtowicz 
         
          
        
 * 
          (WJW) - W czasie jednej z rozmów telefonicznych, p. Dr 
          Borkowska-Wójtowicz wspomniała również, że żona dr Wajszczuka 
          prawdopodobnie przeniosła się ze starszymi dziećmi do Krasnegostawu 
          wcześniej, przed wielkim pożarem w 1938 roku, (czasowo - na okres roku 
          szkolnego?) żeby im umożliwić uczęszczanie tam do szkoły. 
          Po pożarze (i w czasie wojny?) dzieci jeszcze 
          jeździły do Żółkiewki na lato, gdzie prawdopodobnie ocalał z pożaru, 
          na posesji doktora, jakiś mały budynek gospodarczy? 
          Dr Borkowska: Nie wiem, czy ocalał po pożarze, czy 
          też został wybudowany, mówiło się "barak" 
           
        
 
          [1] 
		Endek rozstrzelany przez Niemców. 
			[2] z d. 
		Kilinska - matka Dr Teresy Borkowskiej-Wojtowicz, która nadesłała to 
		zdjęcie - zmarła w 2006 r. w wieku 103 lat, była przez 10 lat 
		nauczycielka w szkole powszechnej w Lublinie. 
			[3] bliźniacy 
		urodzeni w 1930 roku - Kazimierz, zmarł na gruźlicę (tzw."prosowka") w 
		czasie okupacji niemieckiej w wieku 12 lat i Józef, geodeta na 
		emeryturze zamieszkały w Krasnymstawie. 
			[4] 
			Zdjęcie nadesłane w kwietniu 2006 roku przez dr Teresę 
			Borkowską-Wójtowicz  
		 
		
          Zobacz również: 
          
            
              
                
               
             
           
           
        
 
      Przygotowali: Waldemar J Wajszczuk & Paweł Stefaniuk 2000-2024 e-mail: 
    drzewo.rodziny.wajszczuk@gmail.com  
    |  
  |  
  
       
      |  |  
       |  
  |  
  | 
      |