Dla Argentyńczyków polskiego pochodzenia paszport 
			Rzeczypospolitej stał się przepustką do lepszego świata.
			Miało być jak w raju. Gospodarka kwitła, boskie Buenos Aires 
			tętniło życiem od rana do wieczora. Turyści z całego świata tłumnie 
			odwiedzali szkoły tanga, a znakomite restauracje prowadzone przez 
			włoskich, hiszpańskich i polskich emigrantów pękały w szwach. 
			Argentyńczycy uwielbiali schabowego z kapustą w Casa Polaca (Domu 
			Polskim) - jednej z bardziej znanych restauracji w Buenos. Aż tu 
			nagle, między wódką a zakąską, wielki krach gospodarczy pogrążył 
			kraj w chaosie, a miliony 
			
			
			ludzi 
			skazał na biedę.
			Skutki katastrofy sprzed trzech lat odczuwalne są do dzisiaj. 
			Ponad 45 proc. młodych Argentyńczyków w wieku od 18 do 30 lat jest 
			bezrobotnych. 35 proc. żyje w nędzy. Płace spadły o ok. 30-40 proc. 
			Od 2001 roku z 38-milionowego kraju wyemigrowało ponad 200 tys. 
			ludzi - głównie do Chile, USA, Włoch i Hiszpanii. - Wszyscy, a 
			zwłaszcza dwudziesto- i trzydziestolatkowie na gwałt zaczęli 
			wyszukiwać europejskich dziadków - opowiada Claudia 
			Stefanetti-Kojrowicz, redaktorka pisma internetowego "El agila 
			blanca" ("Biały Orzeł").
			Dzisiaj po pierwszej fali argentyńskiej emigracji z 2001 r. 
			szykuje się kolejna. - Ludzie stracili już wiarę w
			
			
			
			system 
			zdominowany przez skorumpowanych polityków i w samych siebie - 
			wyjaśnia psycholog Macarena Diuana, zajmująca się analizą skutków 
			społecznych kryzysu ekonomicznego.
			W ciągu ostatnich kilku miesięcy blisko 600 tys. osób złożyło w 
			ambasadach podania o zmianę obywatelstwa. Dwa tysiące wniosków czeka 
			na rozpatrzenie w polskiej placówce, która zyskała na popularności 
			od chwili wstąpienia Polski do Unii Europejskiej.
			Ale potomkowie polskich emigrantów, których w Argentynie mieszka 
			około miliona, wcale nie chcą osiedlać się w kraju przodków. Polski 
			paszport - teraz już unijny - jest im potrzebny, żeby wyjechać do 
			Irlandii, Wielkiej Brytanii czy Szwecji. Tam mogą bez przeszkód 
			starać się o pracę, ponieważ kraje te nie wprowadziły okresów 
			przejściowych na zatrudnianie polskich obywateli. Wielu planuje też 
			wyjazdy do Hiszpanii, licząc, że z polskim dokumentem będzie im 
			łatwiej zalegalizować pobyt. Argentyński paszport jest dzisiaj tylko 
			obciążeniem. W Madrycie czy Sewilli przybyszów zza oceanu traktuje 
			się wręcz jak obywateli drugiej kategorii. - Europejskie 
			obywatelstwo daje więcej szans na lepszą pracę - twierdzi Julian 
			Dobry, student muzykologii w Buenos Aires, którego rodzina osiedliła 
			się w Argentynie przed I wojną światową. - Nie tylko na zmywanie 
			naczyń w barach i polerowanie podłóg w biurach.
			Ana Wajszczuk, pisarka, 
			autorka zbioru wierszy "Książka Polaków" ("El libro de los polacos"), 
			ma zamiar opuścić Amerykę Południową na stałe. - Mój ojciec złożył 
			już swoje dokumenty - mówi. - Niedługo zrobię to samo.
			Ana ma 29 lat, jest młodą mężatką, zajmuje się dziennikarstwem. 
			Jej dziadek Ireneusz, wzięty do niewoli sowieckiej w 1939 r., został 
			wywieziony na Syberię, wstąpił do armii generała Andersa, a po 
			wojnie wyjechał do Argentyny. Rodzinie żyło się nieźle. Aż do 
			kryzysu. Teraz wszyscy marzą tylko o jednym: wyrwać się z Ameryki 
			Południowej.
			A jeszcze ponad 100 lat temu była to dla Polaków prawdziwa ziemia 
			obiecana. Polscy emigranci zaczęli trafiać do Argentyny pod koniec 
			XIX wieku. Szczęścia w Nowym Świecie szukali wtedy żołnierze 
			napoleońscy, potem biedni chłopi z Galicji, którzy osiedlali się w 
			Belisso niedaleko Buenos Aires. Wielu z nich znalazło pracę w 
			Patagonii przy wydobywaniu ropy. Tuż przed II wojną do kraju zaczęli 
			przybywać intelektualiści (jak np. Witold Gombrowicz), a po jej 
			zakończeniu emigrację w Ameryce Południowej wybierali żołnierze i 
			naukowcy, razem ok. 30 tys. osób.
			Dzisiaj należą oni do argentyńskiej wyższej klasy średniej. Są 
			właścicielami sklepów, małych zakładów, restauracji, cukierni. 
			Niewielu z potomków polskich emigrantów czuje jakiekolwiek więzi ze 
			starym krajem, a język polski zna niespełna 180 tysięcy.
			Rodzina Juliana Dobrego ma firmę reklamową. Już jego dziadek, 
			który przyjechał tutaj jeszcze przed I wojną światową, zabrał się za 
			biznes i otworzył pierwszy w Argentynie zakład produkujący sztuczną 
			biżuterię. Dziś Dobry stara się o polski paszport. - Tylko po to, 
			żeby swobodnie podróżować po Europie i tam ewentualnie kontynuować 
			studia - twierdzi.
			Ale żeby dostać polskie obywatelstwo, trzeba przejść 
			biurokratyczną gehennę. Przyjęte w konsulacie wnioski są wysyłane do 
			warszawskiego Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców - procedura trwa 
			3 miesiące. Stąd wędrują do Kancelarii Prezydenta, która decyduje o 
			nadaniu obywatelstwa. Na to trzeba jednak poczekać kolejne 1,5 roku. 
			Na razie dwie osoby otrzymały polskie obywatelstwo.
			Na samym początku należy oczywiście udokumentować polskie 
			pochodzenie. I tutaj zaczynają się najpoważniejsze problemy. 
			Większość emigrantów bądź zagubiła dokumenty tożsamości w drodze do 
			Nowego Świata, bądź ulegały one zniszczeniu w nękanym częstymi 
			konfliktami kraju. Argentyńscy urzędnicy często też dość dowolnie 
			"latynizowali" trudne do wymówienia polskie nazwiska. I tak pan 
			Zieliński stał się Senor Zablesque, Guodenoviche to były 
			Guzdynowicz, a nazwisko Wąsowicz w wersji hiszpańskiej brzmi dziś 
			Wysovits. - Musiałam zrezygnować ze starania się o polski paszport - 
			mówi Ana Warszawski, dziennikarka z Buenos Aires. - Nie potrafię 
			udowodnić w żaden sposób, że moja rodzina pochodzi z Polski.
			Nic dziwnego. Jej dziadek przybył tu przed uzyskaniem przez 
			Polskę niepodległości z Galicji i w związku z tym władze 
			argentyńskie uznały go za Austriaka. Podobnie wielu ludziom 
			przybywającym w XIX wieku z obszaru Polski w rubryce "narodowość" 
			wpisywano "Niemiec" albo "Rosjanin". Bez problemu o obywatelstwo 
			mogą się natomiast starać potomkowie tych emigrantów, którzy 
			przyjechali po 1918 r. jako obywatele polscy. Ale tych mieszka tutaj 
			nie więcej niż 60 tys.
			Ana Warszawski dodaje: - Ludzie o polskich korzeniach są i tak w 
			sytuacji trochę lepszej niż potomkowie Włochów czy Hiszpanów. O 
			obywatelstwo tych państw jest znacznie trudniej. Na odpowiedź od 
			władz w Rzymie, czy wniosek i dokumentacja zostały poprawnie 
			sporządzone, czeka się ok. 3 lat, a nawet dłużej. Wielu ludzi 
			załatwia więc sprawę inaczej. Wyjeżdżają do Włoch, tam na jakiś czas 
			zamieszkują w prowincji, skąd pochodził przodek. Problem w tym, że 
			muszą wcześniej załatwić sobie tymczasowe zameldowanie, a to też 
			kłopot.
			O Argentyńczyków pochodzenia włoskiego czy hiszpańskiego 
			dzisiejsze władze w Rzymie i Madrycie nie bardzo dbają. Nasi 
			dyplomaci nieco przyjaźniej odnoszą się do potomków XIX-wiecznych 
			emigrantów z Galicji. Przekonują, że Polska jest krajem wartym 
			poznania. Być może uda się przekonać niektórych, by zainwestowali 
			oszczędności w Polsce.
			- To ziemia szans - twierdzi Sławomir Ratajski, ambasador RP w 
			Argentynie. I wręcz zachwala, że polski wzrost gospodarczy w tym 
			roku może przekroczyć 5 proc.
			Na razie jednak to głos wołającego na puszczy. Biznesmeni z 
			Argentyny nie palą się do robienia interesów w kraju przodków. 
			Podobnie jak ich młodzi rodacy mają tylko jeden cel: wyjazd na 
			zachód Europy. Polska to dla nich wciąż część egzotycznego Wschodu, 
			gdzie płace są niskie, a poziom życia odbiega od średniej 
			zachodnioeuropejskiej.
			O pokoleniu młodych Argentyńczyków, którym kryzys złamał życie, 
			reżyser Daniel Burman nakręcił ostatnio film "El abrazo partido" 
			("Stłuczone objęcie"). Podczas festiwalu w Berlinie odniósł on 
			wielki sukces.
			Historia życia Ariela Makaroffa, młodego potomka Żydów polskiego 
			pochodzenia (mieszka ich w Argentynie ok. 200 tys.), który 
			rozczarowany brakiem perspektyw w Argentynie stara się o 
			obywatelstwo polskie, tak poruszyła jurorów, że przyznali Burmanowi 
			aż dwie nagrody. - Ważne jest to, że zawsze możemy stąd uciec do 
			lepszego świata - mówi Ana Wajszczuk.
			Kto wie, może ten lepszy świat niedługo będzie też znaczyć: 
			Polska. I niewykluczone, że po nasyceniu się Zachodem młodzi 
			Argentyńczycy polskiego pochodzenia zaczną w końcu, choćby z 
			ciekawości, przyjeżdżać i do nas. To znaczy - do 
			siebie.
			
			1) Nadesłał p. 
			Krzysztof Sprzączak
			Źródło: 
			
			http://polska.newsweek.pl/nie-boskie-buenos-aires,19690,1,1.html